Za wyburzałą trawą, gdzie błękity sprane,
serdeczny komin domu, nie rozwiany jeszcze.
Witraże brzóz wstawione, gdzie okna i ściany.
Drzwi otwarte po bliskich i pusto na przestrzał.
Przeciągami wiatr świszcze, przekrzykując szczygła.
Trzeszczą świerszcze, na przemian z sylabami cykad.
Nierzeczywistość miejsca w pisanie mnie wikła.
Nasłuchuję szelestów starego języka.
Szukam rytmu, melodii, brzęczeń i poświstów.
Ukrytych w brzmieniu słowa, jak ważka w jantarze.
Zamieniam kod pamięci na kardiogram pisma.
Jeżeli przetrwa język, przetrwamy z nim razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz