Pan w sobie miał Apolla geny.
Pani kompletna Wenus z Milo.
On wrócił dla niej do higieny.
Ona dla niego schudła kilo.
Byli dla siebie na planecie
jak ręka i jak rękawiczka.
Dzieci nie mieli. Po co dzieci.
Ktoś podarował im chomiczka.
Chomiczek boski był. Miziajny.
Zaklatkowany i nie dyszał.
Żyli na maksa zajefajnie.
W kątach opadał kurz i cisza.
Aż przyszły szare poniedziałki.
Miesięczne raty od kredytów.
Wszystko się stało jakieś miałkie
i pozbawione kolorytu.
O stan zwierzątka nikt nie zadbał.
Nie tulił w Boże Narodzenie.
Pod dachem cisza się rozsiadła.
Chomik wykarmił się milczeniem.
Siekacze stały się szpiczaste.
Krwią napłynęły szkliste białka.
Złowieszcze - chrum - nad zimnym miastem
rozniosło klatkę na kawałki.
Miłość to zwierzę. Niezadbane
wykarmi się jagodą wilczą.
Więc gdy ta pani z tamtym panem
milczą, nie wiedzą o czym milczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz