Zachwyt. Zachwyt nad światem,
trzyma mnie jeszcze za twarz.
I tylko zachwyt, i aż.
Zachwyt. I nic poza tym.
Zgnębiony nocą koszmarną,
wyszedłem w iskrzący puch.
Przez drogę, jak płowy duch,
śmignęła spłoszona sarna.
Czy długo stałem tak,
w niemym zachwycie - nie wiem.
Jakbym z księżyca spadł.
Zanim doszedłem do siebie
z gałęzi zerwał się wiatr.
Sosny parsknęły śniegiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz