niedziela, 28 lutego 2021

Białe tango

Ten karnawał był ostatni. Tłum przepychał się do szatni.

Zakładano lepsze maski. Ktoś upomniał się o szal.

Świt podobny był do zmierzchu. Smutek czuło się w powietrzu.

Jakąś nutę niezaczętą. Nieskończoną. Jakiś żal.

Zmatowiały żyrandole. Cienie stały w kątach sal.

Szykowały się na bal.


Na czerwono dzień zapłonął. Okien sal nie zaciemniono.

Perspektywę dały lustra. Odbijały fale brzmień,

polonezów tang i begin. Zawirował echem śniegu

biały walc niedokończony. Poły fraka. Sukni tren.

Ktoś się skłonił. Ktoś odkłonił. Z cienia ruszył pierwszy cień.

Ktoś poruszył się przez sen.

 

Inny ktoś się nie obudził. Porzucały cienie ludzi.

Odrywały się od światła. Od parkietu i od ścian.

W echach ech. W gasnących blaskach. W jednakowych białych maskach.

Ubywając w przezroczystość, w miarę jak się kończył tan.

Aż została tylko jedna. Najwytrwalsza z białych dam.

Oko w oko.  Sam na sam.


Ten karnawał odszedł nagle i post stanął ością w gardle.

To się samo nie wykrztusi, za pół roku, czy za ćwierć. 

Nie wypada z balu nawiać. Białych tang się nie odmawia.

Kiedy proszą nas do tańca, trzeba prośby brać do serc.

W cieniu kryje się cień szansy. Jeszcze farta można mieć

i zatańczyć się. Na śmierć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz