Złotym kogutem pieje nów,
a w tobie ciepło sowy.
Pod powiekami kłębki snów
zwinięte do połowy.
Odchodzi noc. Przychodzi dzień.
Wdech. Wydech. Od początku.
Niedokończony w tobie sen.
Niewyjaśnione wątki.
Od lat ta sama ci się śni.
Tak bliska. Tak daleka.
Wzniesione akwedukty brwi.
I czeka. Na co czeka?
Czyja to postać. Czyja twarz.
Skąd w oczach taki błękit?
Żadna z tych kobiet, które znasz
nie mogłaby tak tęsknić.
A jednak czujesz, że wciąż tkwi,
jak wierny widz w teatrze.
Przez niedomknięte wchodzi drzwi
i patrzy. Tylko patrzy.
W jej wszystkie noce nieprzespane,
ty inną śniłeś błogo.
Nigdy nie byłeś tak kochany.
Nie dowiesz się, przez kogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz