Ku zachodowi, mrużąc oczy
szedłem, choć ciężko było iść.
A za plecami cień mój kroczył.
Czy raczej wlókł się. Aż tu myśl
zmyśliła się, że wrócić mogę
w dzieciństwa czas. W słoneczny dzień.
I cień wyskoczył mi pod nogi,
jak gdyby błazen wstąpił weń.
Za każdym razem
cień mój błazen.
Za każdym razem
błazna cień,
kiedy wyjść z domu się odważę,
dogania mnie.
Przedrzeźnia mnie.
Ja kroki trzy. On kroki trzy.
Przyśpieszam - on się śpieszy.
I nie wiem już, czy ze mnie drwi,
czy się z pomysłu cieszy.
Ja w lewo krok, on w lewo też.
Ja zmieniam rytm, on zmienia.
Ja przez kałużę i on przez.
No zgrywus. Głupi szczeniak.
Za każdym razem
cień mój błazen.
Za każdym razem
błazna cień,
kiedy wyjść z domu się odważę
dogania mnie.
Przedrzeźnia mnie.
Tak odprowadził aż do drzwi,
gdzie objął mnie ramieniem.
Poczułem się zmęczony i
sam byłem cienia cieniem.
Piwniczny chłód ogarnął mnie.
Skórę przebiegły dreszcze.
I pomyślałem - jeszcze nie.
Spróbuję przejść się jeszcze.
Za każdym razem
cień mój błazen.
Za każdym razem
błazna cień,
kiedy wyjść z domu się odważę
dogania mnie.
Przedrzeźnia mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz