To fakt, że byłem zamyślony.
Poranek mglisty. Pora słotna.
Raptem, jak zjawa się wyłonił.
Zapytał: Piątek, czy sobota?
Stanąłem w miejscu i tak stałem,
jakbym zobaczył senną zmorę.
Wymamrotałem: Poniedziałek.
Jezuuuniu! Rano, czy wieczorem?
zajęczał cień, wychodząc z cienia.
Już byłem pewien, że kosmita
odwiedził przypadkowo Ziemię.
Przepraszam - mówi - że się pytam,
bo przed łykendem, z bratem Baśki,
Jolką i Luśką, na podwórzu,
piliśmy jakieś wynalazki.
I odlecieliśmy na dłużej.
Spojrzałem w koło. Nagle wszystko,
szopa, gołębnik wśród jabłoni,
stało się nieodkrytą wyspą,
w archipelagu monotonii.
Czułem się Cookiem. Podróżnikiem
zaklętym w czasie. Malinowskim
odkrywającym życie dzikich
globalnej, zapomnianej wioski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz