Żyli nad Białą, w ojczyźnie szerokiej,
gdzie za torami łąka się zaczyna,
kacap spod Gródka, lach z Białegostoku
i piegowaty żydek z Tykocina.
Dla urodzonych dziesięć lat po wojnie,
z tych, co przeżyli z boskiego przypadku,
dzieciństwo biegło na tyle spokojnie,
że nawet w złości przezywali rzadko.
Ale bywało, z dziecięcej głupoty.
Bo nie wiedzieli, co znaczą przezwiska
z czasu pogardy. Ważne jest, że po tym,
jeden za drugim skoczyłby w ognisko.
Żydek wyjechał w sześćdziesiątym ósmym
i ważnym Żydem został w Izraelu.
Miejsce zostało przy ognisku puste.
Szalom alejchem, stary przyjacielu.
W dziewięćdziesiątym lach został Polakiem.
Za rogatywkę zatknął pióro strusie.
Rok później kacap przestał być kacapem.
Przecież od zawsze śnił o Białorusi,
na wsi pod Gródkiem, w azjatyckim stepie,
gdzie Marc Szagałow przygrywał z obłoków.
Bracia serdeczni. Życzę wam najlepiej.
Ja, od pokoleń lach z Białegostoku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz