niedziela, 25 lutego 2018

Mistrz

Cóż to była za premiera! Wspominają ją do teraz
recenzenci teatralni i bywalcy wyższych sfer.
Sezon już odchodził w przeszłość, więc się ludzi mnóstwo zeszło
by ostatni raz na scenie móc podziwiać Króla Kier.
Doczekano do finału i gdy w światło wszedł mistrz gier -
przez widownię przeszedł szmer.

A on idzie, a on sunie, a on gra na jednej strunie.
Udowadnia niedowiarkom, że wystarczy tylko być.
W takiej chwili, w ciszy takiej, słychać jak się kruszy lakier
na paznokciach, na lakierkach. Jak pajęcza brzęczy nić.
Usunęli się partnerzy. Znieruchomiał każdy widz.
A on stoi. A on nic!

Recenzenci pogłupieli. Nikt się westchnąć nie ośmielił.
Co najwyżej ci wrażliwsi się modlili - Ojcze nasz!
W tamtej chwili miał coś z bestii. Nie wymówił nawet kwestii.
Czy zapomniał? Nieistotne. Tak ich chwycił, wiarę dasz?
Inspicjenci wniebowzięci. Sufler się popłakał aż,
a on trzymał ich za twarz!

Wreszcie spuścił ktoś kurtynę, ale jeszcze przez godzinę
nie ruszała się publika nim nie wyschły czułe łzy.
Miano wręczyć jakiś order, ale jak to tak, za mordę?!
Za kulisy delegacje raz za razem ważne szły.
Efekt chciały odwzajemnić, mówiąc -  Nie bądź na nas zły.
Ty trzymałeś, teraz my.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz