Przyznaję, mogłem zamknąć oczy,
lecz nie zdążyłem. Spadła gwiazda
i przydzwoniła prosto w ciemię.
Księżyc ze śmiechu się zatoczył.
Sierpień spełnianiem życzeń szastał,
jak marny magik, z przeproszeniem.
Na srebrnych placach i ulicach
młodość mieszała się z urodą.
I starzy byli zdrowi wreszcie.
Wszyscy zaczęli się zachwycać
dziećmi sąsiadów i pogodą.
Aż żyć się chciało w takim mieście.
Mój tata znowu był w "Biedronce",
chociaż nie chodził już od roku.
Bogatym winy wybaczono.
Biedni związali koniec z końcem.
Grzesznicy mieli święty spokój.
Pan Bóg pojednał księdza z żoną.
Mama spotkała w niebie babcię.
Ze szczęścia się sklejały lustra.
Głodnemu psu się boczek przyśnił.
Ludzie chodzili w miękkich kapciach.
Każdy z nich palec miał na ustach,
a w reklamówce kompot z wiśni.
Kiedy leżałem nieprzytomny,
ze szczęścia, z bólu, sam już nie wiem,
ujrzałem twoją twarz pobladłą.
Pewnie słyszałaś, że już po mnie.
Martwisz się całkiem niepotrzebnie.
To tylko mała gwiazda spadła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz