położę się na plecach potratuję kłosy
pokruszone źdźbła wbiję pulsem w miękką ziemię
zagapię się porankiem w błękitu niedosyt
zanim wietrzyk osuszy trawy z nocnej rosy
nogom ulgę przyniosę słowom przebaczenie
wysłucham głosu wróbla strach odpędzę kłosem
zanim kosę wyklepie żniwiarz białowłosy
przyszłe słońca zachody wypalą we mnie
wszystkie letnie poranki przemienię w niedosyt
jeszcze wzrokiem na mgnienie ulecę nad wrzosem
jeszcze spadnę na miedzę przydrożnym kamieniem
przeproszę nieuważnie traktowane kłosy
pogodzony ze sobą pokłócony z losem
odjadę wielkim wozem zaprzężonym w pełnię
w sierpniowy przepych nocy zabiorę niedosyt
nawet gdybym najgłośniej modlitwy zanosił
nie wróci echem lato gdyśmy w zachwyceniu
zaplątani w kąkole tratowali kłosy
zapatrzeni w błękitny niedosyt niedosyt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz